piątek, 25 listopada 2011

marzycielska poczta


Marzycielska Poczta.

wtorek, 8 listopada 2011

fusing

Prawie miesiąc temu wzięłam udział w warsztatach fusing.
Jest to tworzenie biżuterii ze szkła. Szkło trzeba sobie najpierw samemu podocinać specjalnym nożykiem, maczanym w nafcie :)
Bite 2.5 godziny stałam przy wysokim stole i cięłam to nieszczęsne szkło. Plecy strasznie zaczęły mnie boleć, bo trzeba użyć sporo siły żeby dociskać nożyk idealnie pod kątem prostym.  Okulary ochronne bezlitośnie gniotły mnie w nos i za uszami.
W wielkich mękach stworzyłam parę malutkich kwadracików w kolorze turkusowym do kolczyków sztyftów, parę wielokolorowych kwadratów do kolczyków wiszących ( a może na wisiorki...) i jeden wisior o co najmniej dziwnym wyglądzie ;)
W ogóle to chyba na głowę mi padło, że wzięłam się za robienie kolczyków bo przecież z założenia powinny być dwa identyczne. A dociąć idealnie ileś tam takich samych kawałków szkła na dwa kolczyki to była masakra!!!
Te wszystkie moje dzieła miały być kilka dni później wypalane w pracowni w specjalnym piecu w jakiejś straszliwej wręcz piekielnej temperaturze. I tu się zaczął kłopot... Gdyby to było wypalane od razu, miałabym  wszystko u siebie w domu a tak muszę po to jechać po raz kolejny, żeby odebrać.
A ponieważ jestem niezmotoryzowana i skazana do południa na MPK, wybranie się z 15 miesięcznym dzieckiem na wycieczkę przez pół miasta w sezonie podwyższonej zachorowalności spowodowało, że do dziś dnia nie odebrałam swoich skarbów :(
Tym bardziej jestem zła,bo jestem straszliwie ciekawa efektu końcowego, który wcale nie jest  taki oczywisty. Szkło ma to do siebie, że w piecu może się wypalić bardzo różnie. Nie tylko czerwony może stać się nagle pomarańczowym, ale i szkło samo w sobie może się inaczej stopić  tylko z jednej strony...

I tak czekam na właściwy moment, żeby w końcu się wybrać na Fałata. Gdy w końcu mi się to uda i wydobędę swój fusing, zrobię foteczki i zamieszczę je na blogu :)

poniedziałek, 7 listopada 2011

nowoinki czyli nowy blog blackolive-art ;)

Kochani, informacja dla Wszystkich tu zerkających w wolnej chwili: od kilku dni mam nowego bloga :) 
Jest to blog "czysto" biżuteryjny gdzie zamieszczam swoje prace, głównie nowości :)
Znajdziecie go TU :) W nazwie oczywiście nie mogło zabraknąć "blackolive" ;)

Z kolei w tym blogu nadal będziecie mogli poczytać o moich urwisach ale i o moich przygodach i kursach biżu :)


Pozdrawiam Was wszyskich serdecznie i zapraszam raz jeszcze na blackolive-art :)

BlackOlivka

czwartek, 6 października 2011

debiucik ;)

Zdobyłam się na odwagę i postanowiłam tutaj zamieścić swoje debiutanckie wykonanie wisiorka w technice sutasz i kolczyki w technice wire wrapping :)
Oto fotki:

 mój pierwszy sutaszowy wisiorek krzywusek, wykonany podczas kursu :)



to z kolei moje pierwsze kolczyki wykonane techniką wire wrapping :)



a tutaj pracuję nocami ;)

czwartek, 29 września 2011

Kurs soutache :)

Nawiązując do mojego poprzedniego posta - o moich planach na najbliższą przyszłość - poczyniłam pierwszy krok :)
W minioną sobotę byłam na kursie sutasz. Szczerze mówiąc nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo praco- i czasochłonna jest ta technika! Nie dziwią mnie już ceny jakie osiąga biżuteria wykonana tą właśnie techniką :)

Mój pierwszy "kursowy" wisiorek sutasz nie wygląda spektakularnie - krzywusek taki wyszedł :) Ale pocieszam się troszeńkę, że to też wina koralików bo nie były tego samego rozmiaru ;)

A tu dyplom świadczący o moim udziale w kursie :)

piątek, 16 września 2011

nadchodzi mój czas :)

Julcio za kilka tygodni kończy 6 lat, Tolinka 14 miesięcy.
Julkowi w gruncie rzeczy potrzebna jestem przede wszystkim do uprania, uprasowania i przygotowania ubrań do przedszkola, do podania jedzenia i pomocy przy sprzątnięciu pokoju...
Tolinka bez problemu pod moją nieobecność zostaje z Tatusiem bez uszczerbku na psychice. Przynajmniej na swojej, z Taty psychiką już gorzej ;)
W związku z tym uznałam, że wielkimi krokami nachodzi CZAS DLA MNIE. Na realizację moich marzeń i pasji :)

Na początek w następną sobotę idę na kurs soutache. Mam nadzieję nauczyć się jak kolorowe sznurki w połączeniu z kamieniami, szkłem zamienić w niesamowitą biżuterię. Mam chytry plan, żeby wypracować swój własny styl w tej dziedzinie :) Chcę postawić na proste formy ale oszałamiające ferią barw :) Czy się uda - zobaczymy...

W następnej kolejności - może nawet już w październiku - zapisuję się na kurs fotografii portretowej dzieci, prowadzony przez rewelacyjnego krakowskiego  fotografika  Piotra Markowskiego - prywatnie mojego kolegi :) Cichutko marzę, że dzięki niemu moje wspaniałe dzieci na moich fotografiach będą wyglądać jeszcze bardziej zniewalająco niż dotychczas ;)

W dalszej perspektywie chcę zrobić kurs wire wrapping oraz art clay. Niestety wiąże się to ze sporymi kosztami, więc z tym powolutku :)

A jeszcze w tym roku mam nadzieję ponownie uruchomić sklepik internetowy blackolive.pl ze swoją biżuterią :)
Trzymajcie za mnie kciuki!

p.s. 1. jeszcze coś dla ciała - body styling albo aerobic latino
p.s. 2. i coś dla psychiki - cykliczne spotkania z TrusKawkowymi Mamami : Beatką, Sylwią i innymi :) I wcale nie będziemy rozwodzić się wyłącznie nad konsystencją i barwą kupek naszych pociech czy też wymianą informacji gdzie najtaniej kupić pieluchy ;)

sobota, 10 września 2011

foty, fotki, foteczki

Zacznę od tego, że uwielbiam robić zdjęcia - niestety na chwilę obecną i pewnie dalszą - w sposób mocno amatorski ;) Oczywiście ich głównymi bohaterami są moje dzieciaczki Julcio i Tolinka :)

Jest jednak ktoś, osóbka pewna przemiła, z którą miałam przyjemność studiować, a która robi niesamowite zdjęcia. Jednak w tamtym czasie, nie zdradziła że jej pasją jest fotografia. Dowiedziałam się o tym przypadkiem, widząc jej zdjęcia na jednym z portali społecznościowych i ...dech mi zaparło!

Tą dziewczyną jest Kasia Walas :) Prowadzi swojego bloga, na którym znajdziecie wiele jej wspaniałych fotografii. Link do bloga  znajduje się TUTAJ.
Moje ulubione Kasiowe zdjęcia to te przedstawiające niebo w oszałamiających barwach.
Inne to przedstawiające lato ale w taki sposób, w jaki ja sama je widzę oczami wyobraźni myśląc o tej porze roku :)
Teraz z niecierpliwością czekam jak Kasia uwieczni na swych fotografiach jesień... Te kolorowe liście, mgły, krople deszczu... Jedno jest pewne, będą niepowtarzalne!

Na marginesie dodam, że Kasia fotografuje nie tylko naturę ale i ludzi. Ostatnio nawet zadebiutowała jako ślubny fotograf!

Wszystkich chcących nacieszyć oczy pięknymi widokami, portretami  a także rozweselić swą duszę "czytankami" jeszcze raz serdecznie zapraszam do odwiedzenia Kasi bloga TU .

A oto zdjęcia o których pisałam wyżej :)



 

Wszystkie zdjęcia tu prezentowane objęte są prawami autorskimi. Kasi dziękuję za ich udostępnienie :)
 p.s. nie ma to jak ogrzać się w blasku czyjejś pasji ;)
 

środa, 31 sierpnia 2011

czasem plotę 3 po 3 ;)

A oto nowość - plecionki z literkami :) Nie powiem, że HIT tego lata wśród moich koleżanek, ale ze 20 sztuk już zrobiłam :) Kolejnych 15 czeka na realizację :) Czas więc zabrać się do pracy :)

ametystowa bryła :)

Surowa bryła ametystu, srebrny drut 0.9mm, srebrne kuleczki i srebrny łańcuszek  

Minimum dodatków a efekt końcowy wisiora bardzo ucieszył me oko :) I Gabrysi - jego nowej właścicielki :)

piątek, 19 sierpnia 2011

Julcio i jaszczurka

Wczoraj wieczorem leżeliśmy z Julciem w łóżku i uskutecznialiśmy pogaduchy przed snem.
W pewnym momencie Julio mówi:
- Mamusiu a wiesz, dzisiaj widziałem jaszczurkę na placu zabaw.
- Serio?
- Tak.
- I jak wyglądała?
- Była czarna i taka (tu pokazuje rączkami).
Z rozstawu rączek wynikało, że miała co najmniej  z 30 cm ;) W rzeczywistości max 15cm bo nie raz i nie dwa widziałam takie jaszczurki z Tolinką na spacerze :)
- I co, nie bałeś się?
- Nie. Polałem ją wodą.
- A skąd ty wodę na placu wytrzasnąłeś?
- Była w wiaderku po deszczu.
- Dziecko, to ta biedna jaszczurka pewnie zawału serca dostała!
- E nieee, spoko, pobiegła dalej (z triumfem w głosie...)
- Synu, ale może ona pobiegła w krzaki i tam padła?
- Serio, jaszczurki mogą mieć zawał? (z lekkim niedowierzaniem)
- Wiesz co, nie wiem ale mogła doznać szoku termicznego. Skoro tak się wygrzewała na słońcu a ty ją zimną wodą potraktowałeś...
Patrzę na Julka i widzę strach w oczach. Przejął się chłopak.
- Mamusiu, żartujesz?
- No trochę żartuję. Ale gdyby przez to umarła to byłoby ci przykro?
- Strasznie!!!
- To obiecaj, że już nie będziesz dokuczał jaszczurkom.
- Obiecuję.
Po 30 sekundach.
- A ja ją dotknąłem w ogon!
Matko jedyna, dobrze że mu w ręce ten ogon nie został... Bo wtedy to Julek padłby na serducho ze strachu ;)


środa, 10 sierpnia 2011

"psiarze"

Jak powszechnie wiadomo, kultura większości właścicieli psów wyprowadzających swoje czworonogi na spacer jest żenująca.
Można się o tym przekonać na spacerze z dzieckiem, kiedy to żądne ruchu przebiegnie choćby kilka metrów po pierwszym lepszym trawniku... Już po chwili, dobiegający gdzieś z poziomu butów wątpliwy "zapach" oznacza jedno- kolejny skrawek zieleni pełen jest psich "min".


Dzisiaj - a właściwie z uwagi na godzinę to wczoraj, idąc po Julci a do przedszkola zobaczyłam w pobliskim lasku/zagajniku pana z psem. Pies dosyć dużych rozmiarów właśnie załatwił swoją "grubszą" potrzebę. A pan, wyciągnął z kieszeni  woreczek i pięknie po swoim pupilu posprzątał. W duchu pana pochwaliłam :)

Kilkanaście minut później zmierzając już z Julkiem i Tolinką w wózku do domu, zobaczyłam tegoż samego pana  i jego psa między drzewami przy placu zabaw. Idą sama niespiesznie widzę, jak pan dla odmiany szybkim krokiem wyszedł na chodnik i stoi na jego środku jakby na coś czekał...
Siła rzeczy podeszłam bliżej bo akurat stał na mojej drodze. Pan przemówił do mnie tymi słowy:

- Bardzo panią przepraszam, czy nie ma pani może ze sobą jakieś siateczki foliowej, woreczka? Bo widzi pani, wyszedłem z psem na spacer, wziąłem woreczek żeby po nim posprzątać co już zrobiłem, ale pies zrobił mi psikusa i że tak powiem załatił się drugi raz a kolejnego woreczka nie mam.
Mówił to z tak autentycznym przejęciem, że przeszukałam całą "wózkową" torbę w poszukiwaniu nieszczęsnego woreczka ale żadnego nie znalazłam. Zaoferowałam mu tylko kilka mokrych chusteczek bo tylko to miałam.
Pan z wielką wdzięcznością wziął zdobycz i serdecznie podziękował, po czym udał się w chaszcze i krzaki posprzątać po raz kolejny po swoim psie :)
Julcio zaczął dopytywać po co panu były te chusteczki a ja mu wytłumaczyłam i dobitnym głosem pochwaliłam pana. Byłam zbudowana postawą gościa :)
Gdyby każdy z właścicieli psów zachowywał się jak ten człowiek, bez obaw i z miłą chęcią rozłożyłabym sobie na trawniku pod blokiem  kocyk korzystając z ostatnich być może chwil lata...

Julcio i basen...

Julcio uwielbia chodzić z tatą na kryty basen.
Ostatnim razem mój mąż zwany dalej Prado, wrócił dumny jak paw :) Już od progu poinformował mnie, że Julcio BEZ motylków samodzielnie przepłynął na pleckach dobre 5 metrów! Mój dzielny synek :) Pomijam już wybryki typu skakanie na bombę na głęboką wodę, czy schodzenie na samo dno z pomocą taty...
Jednak jedną wizytę wcześniej na basenie COŚ się wydarzyło...

Prado jak zwykle wybrał się z Julkiem na basen. Mały jak zwykle szalał  w wodzie i jak zwykle świetnie się bawił. Do czasu...
Po niespełna 10 minutach szaleństwa Prado odwraca się i widzi jak Julcio z posępną minką stoi w rogu basenu z tymi swoimi jeszcze dmuchanymi motylkami na łapkach. Podpływa do niego i pyta:
- Juleczku coś się stało?
- Nic - odparł z miną zbitego psa...
- Synku, no przecież widzę że coś się stało tylko nie wiem co.
- Nudzę się...
- Co? Nudzisz się? Julcio, jak to się nudzisz? Przecież przed chwilką świetnie się bawiłeś!
Julek milczy ze zbolałą minką. Prado zna przecież swojego synka i wie, że nie o nudę tu chodzi. Dopytuje więc dalej. W końcu Julcio powiedział:
- Tatusiu, bo ja się posikałem do wody...
W oczach dziecka tragedia...
- Juleczku no trudno, następnym razem po prostu zanim wejdziesz do wody, musisz iść najpierw do toalety. A jak ci się będzie chciało siusiu w wodzie to powiedz, pójdę z tobą.

Tego wszystkiego dowiedziałam się w wielkiej tajemnicy od męża z zaznaczeniem, że jakby co to ja nic nie wiem.
Wieczorkiem to ja kładłam Julci do snu. Wtedy jest czas na czytanie bajek i pogaduchy. Postanowiłam pogadać o tym jak się bawił na basenie i zobaczyć czy powie o wpadce czy nie. Po kilku minutach rozmowy na różne tematy:

-Kochanie, słyszałam że coś się wydarzyło na basenie - powiedziałam z ekscytacją w głosie, mając nadzieję że powie o wpadce. Gdyby jednak zapytał "co niby takiego?" odpowiedziałabym niewinnie, że słyszałam że pływał na "makaronach" co było zgodne z prawdą.
Jednak Julek złapał haczyk ;) I z przejęciem zaczął ze mną dialog...

- No zdarzyło się coś... Mamusiu, zsikałem się trochę do wody.
I schował głowę w poduszkę
- Synek ale dlaczego się chowasz? Zdarzyło się, trudno. Następnym razem zawołaj tatusia i idź się załatwić.
Wychylając głowę spod podusi rzecze do mnie DOKŁADNIE tymi słowy.
- Bo ja się bałem, że wy mnie opierniczycie...
- Julcio, ale dlaczego?
- Bo ZANIECZYŚCIŁEM wodę...
Po tych słowach próbowałam ukryć rozbawienie :)
- I się bałem bardzo, że jak jakaś pani albo dziecko wskoczy do wody i się jej niechcący napije, to się strasznie rozchoruje... i wyląduje w szpitalu... i może nawet umrze...

Żal mi się go zrobiło strasznie, że tak bardzo się dziecko przejęło, zdenerwowało i ze strachu powiedziało że MU SIĘ NUDZI...
Szczerze zrobiło mi się go bardzo żal i spokojnie wytłumaczyłam mu, że od paru kropel jego "siuśków" w takiej ilości wody nikt nie zachoruje ani tym bardziej nie umrze... Ale żeby jednak starał się więcej NIE ZANIECZYSZCZAĆ wody ;)









odrobinka romantyzmu ;)

Kule kwarcu dymnego i... srebro, srebro, srebro :)

zielono mi ;)

wielki wisior wykonany z plastra zielonego agatu, szklanych koralików i rzemieni

czwartek, 12 maja 2011

Tolinka i dzień chaosu...

Zarówno Tolinka jak i Julcio mają bardzo poukładany dzień. O konkretnej godzinie wstają, jedzą, kąpią się, kładą spać. Dzięki temu jestem w  stanie w miarę spokojnie przetrwać dzień a pobyty poza domem nie nastręczają trudności, bo dzieci przyzwyczajone do określonego rytmu funkcjonują tak jak w domu :)
Między innymi dzięki temu, podróż nocą  z 10 miesięcznym Julkiem z Krakowa nad morze była wręcz relaksem :) Julka wykąpaliśmy o tej samej godzinie co zwykle, nakarmiliśmy, ubraliśmy w piżamkę i wsadziliśmy do fotelika w samochodzie. Zasnął od razu. Obudził się na jedzonko o tej samej godzinie co w domu. Zjadł i poszedł spać. Obudził się ponownie witając dzionek o 7.rano gdy akurat postanowiliśmy zatrzymać się, aby Julkowy tata odpoczął i się zdrzemnął...
Gdy po raz kolejny wybraliśmy się nad Bałtyk, Julek miał niespełna 4 latka. I zrobiliśmy to samo co z 10 miesięczniakiem :) Młody zjadł kolację, wykąpał się, przebrał tym razem w wygodny dresik, wsiadł do auta i po przejechaniu może 50km, spał jak suseł. Obudził się na miejscu. W drodze powrotnej, to samo. Po ujechaniu ok. 50 km, zatrzymaliśmy się na stacji na Julkowe siku i mały poszedł spać. Obudziliśmy go ( bo pewnie spałby dalej) gdy wjechaliśmy do garażu :)

Nauczona doświadczeniem i pewna o słuszności wprowadzania "rytuałów" do życia dziecka od pierwszych jego chwil, postanowiłam to samo robić Tolinką.
Od pierwszej nocy w domu, kapaliśmy i kąpiemy ją zawsze o tej samej godzinie- o 18tej. Później ubieranie w piżamkę, jedzenie i spanie. O godz. 18.30 Pączuś już śpi. Około 23.30 - 1 w nocy (z tym jest różnie) budzi się, dostaje mleczko i idzie spać dalej. Zazwyczaj wita dzionek między 6.40 a 7.15.
Jednak jak wiadomo z poprzednich moich postów, ze spaniem Tolinki początkowo różowo nie było ;) Jednak powyższy sukces zawdzięczam właśnie nie tylko temu, że Tolinka już podrosła, ale i swojej cierpliwości i niezłomności w kwestii rytmu dnia :)
Gorzej, jak z jakiegoś nie zależnego ode mnie powodu plan dnia siada...  Z Julkiem nie ma już wtedy wielkiego problemu, bo się mu wszystko wytłumaczy, gorzej z Tolinką :( Wybita z rytmu, jest totalnie marudna. Przesunięcie drzemek, spaceru nie wpływa na nią korzystnie. O ile zamiast spaceru na którym śpi, mogę ją położyć w domu, o tyle gorzej gdy z jakiegoś powodu nie może iść w danej godzinie wcale spać. Wtedy  wali się wszystko, a moja cierpliwość i nerwy wystawiane są na poważną próbę...

I oto, dwa dni temu u sąsiada na piętrze rozpoczął się remont. Od godziny 8ej z częstotliwością co minutę padała seria ciosów łomem w ścianę. Nie chciałabym być na jej miejscu ;) Czasem gdy ściana nie chciała się poddać, była elegancko nawiercana i wtedy atak był ponawiany. Huk był masakryczny!
Tolinka wstała wtedy jak zwykle około 7ej. Parę minut po 9tej całą sobą -głównie otworem gębowym, z którego wydobywały się dziwne i nie miłe dla mych uszu dźwięki- dawała znać, że pora na drzemkę. No i jak tu ją położyć, skoro- mimo pozamykania wszystkich okien- do naszego mieszkania dobiegał  mega hałas? Pozamykałam nawet drzwi do pokoju, jak zwykle włączyłam CD z szumem wiatraka (tym razem sporo głośniej) i próbowałam ją nakłonić do snu, przytykając jej uszko podusią. Nic z tego, nie zasnęła. Ok. Odsunęłam zasłony, otworzyłam okno, zaczęłyśmy się bawić. Po 20 minutach była strasznie śpiąca, więc ponowiłam próbę z drzemką, Niestety i tym razem bez rezultatu. A czas płynął. Tolinka od pół godziny powinna już była spać. Zrobiła się 10.45 - czyli godzina, gdy wstaje z drzemki. Dalsze usypianie nie miało już sensu. Teraz powinna zjeść owocki, pobawić się i ok.12.30 iść na spacer.  Na spacerze po 13tej zazwyczaj ucina sobie około godzinną, drugą i jednocześnie ostatnią drzemkę w ciągu dnia.
A tu doopa.
Postanowiłam, wziąć ją wcześniej na spacer, mając nadzieję że padnie od razu i odeśpi za poranną drzemkę. Co za naiwna ze mnie istota! Pól godziny chodziłam po łąkach i polach - ta nie śpi. Kolejne 15 minut, dreptam w kurzu i słońcu- ta ryczy, trze oczka, buczy, marudzi ale ... nie śpi. Mija następny kwadrans, doszła godzina 13ta i totalnie umęczona, zaryczana w końcu zasnęła.
Czmychnęłam między drzewa, na trawkę aby być z dala od ludzi, samochodów za to blisko natury - śpiewających ptaszków i szumiących liści :) I ledwo siadłam na rozłożonym obok wózka kocyku, wyciągnęłam gazetkę i słyszę, że ktoś idzie. Za chwilę widzę pana idącego z dwoma psami bez smyczy. Jeden z nich zauważył mnie i zaczął biec w moim kierunku. Facet się kapnął, i zaczął go głośno wołać. Myślę sobie: no cudownie, krzycz facet głośniej to mi się Pączek na pewno obudzi! Nie obudził się. Za to pies podszedł do wózka, włożył do niego jak gdyby nigdy nic łeb, i prosto w twarz śpiącej Tolinki zaczął szczekać!
Przez myśl mi przeszło, że chyba tego dziada gołymi rękami uduszę. Pan zawołał pupila po raz kolejny, wyraźnie wściekły, pies pobiegł do niego a pan z daleka ukłonił się i grzecznie przeprosił. Przeprosiny zostały przyjęte ale co mi po nich, jak Pączek po 10 minutach! snu został totalnie wybudzony :( Teraz, wyrwana ze spokojnego snu nie mogła ponownie zasnąć i była marudna do granic. Próbowałam jeszcze bujać wózkiem, śpiewałam kołysanki ale na nic się to zdało. Ryczała i buczała na zmianę całą drogę powrotną. Zanim doszłam do domu, odebrałam po drodze Julka z przedszkola. Wtedy Tolinka na widok braciszka troszkę poweselała :) Na całe szczęście, za chwilę wrócił Julkowo-Tolinkowy  tata i przejął Pączka, żebym miała choć chwilę wytchnienia.
Przed  18tą mała była tak zmęczona, że zrobiliśmy jej ekspresową kąpiel i dziecię padło. Byłam przekonana, że po takim męczącym dniu będzie spała martwym bykiem. I znowu się pomyliłam... Zanim sama się położyłam, Tolinka budziła się chyba z 6 razy. Dopiero gdy padłam obok niej, zasnęła spokojnie :)

A poniżej filmik po zakończonym powyższym spacerku, tuż pod klatką. W tle słychać klakson. w ten sposób mój mąż chciał mnie, stojącą tyłem do ulicy, poinformować że przyjechał...


P.s. dzisiaj, po 3 dniach remontu u sąsiada, zapukałam do drzwi jego mieszkania. Chciałam się grzecznie dowiedzieć, jak długi będzie ten remont. Po prostu chciałam nastawić samą siebie, że np. tydzień, dwa muszę się uzbroić w cierpliwość. Wtedy łatwiej byłoby mi znieść ten hałas. Drzwi otworzyli mi panowie z ekipy remontowej i me uszy usłyszały coś cudownego. A mianowicie: właśnie skończyliśmy cały remont. Tadaaaaam:):):)

piątek, 6 maja 2011

religijne tematy Julcia

Dziś temat trochę osobliwy bo dotyczący wiary, religii w oczach pięcioletniego chłopca. Polecam dla wierzących ;)
 Julcio ma w przedszkolu religię. W domu, wieczorem przed snem razem z Tatą lub ze mną mówi paciorek :) Pewnego wieczoru w ramach wieczornych pogaduch Juluń pyta: Mamusiu czy jak umrę to trafię do POCZEKALNI? Do jakiej poczekalni- myślę. Po chwili załapałam, że chodziło o czyściec :) Nie wiem skąd wziął to słowo, pewnie z religii.
Dzisiaj z kolei narozrabiał na palcu zabaw. Swoim zachowaniem strasznie mnie wkurzył. Choć uczciwie przyznam, że dzisiaj  łatwo można było mnie wyprowadzić z równowagi. Po powrocie do domu poszedł na karę - 5 minut w ciszy, żeby przemyślał swoje zachowanie. Po tych pięciu minutach poszłam do niego i oto pierwsze co powiedział zaryczany i rozgoryczony: Teraz to już na pewno pójdę do czyśćca!
Spokojnie tłumaczyłam mu, że takie małe bąki to od razu idą do nieba nawet jak trochę  narozrabiają :)

Dziś wieczorem jak zwykle powiedzieliśmy wspólnie  paciorek i powiedziałam mu, że jak chce to może sobie "pogadać" z Bogiem, z Bozią, tak w myślach. A Julcio na to: Boziu, proszę Cię żebym zawsze kochał swoich rodziców i siostrzyczkę i aby  do końca mojego życia zawsze było ciepło, żebym nie musiał ubierać tych cholernych kurtek...

A jeszcze w okresie Wielkanocy, będąc pod obstrzałem kartek świątecznych mówi: A ja wiem kto to był Jezus! Pytam: no kto to był? Julek: Pan co miał kijek i pasł owce.
:)

dotyk...

Tym razem, w tym co napiszę nie będzie nic zabawnego...
Tolinka znowu ma kiepską noc. Jest 23cia a ja byłam u niej już 5 razy. Co trochę przebudza się i popłakuje. Wtedy idę do niej i w absolutnej ciszy dotykam jej plecków, czasem daję smoczek i to wystarczy aby znowu zasnęła. Na jak długo - tego nigdy nie wiem.

Akurat oglądałam program edukacyjny na który czekałam cały tydzień. Program emitowany jest na TVN Style pt. "Korepetycje z sexu". Wbrew pozorom nie jest to program uczący o pozycjach rozkoszy ;).
Program pokazuje jak przeprowadzane są zajęcia wychowania seksualnego w Wielkiej Brytanii, gdzie jak wiadomo odsetek ciąż nastoletnich jest bardzo wysoki- najwyższy w Europie Zachodniej. Szkoda, że u nas nie są one prowadzone w ten sposób. Dziś jednym z tematów jest temat wzbudzający ogromne emocje czyli temat aborcji. W programie przedstawiono jaki stosunek do niej ma angielska młodzież. Dla wielu z nich, to prawie że kolejny środek antykoncepcyjny! Wydaje im się, że to tylko połknięcie odpowiedniej tabletki i po kłopocie...
Poza tym program ukazuje potrzeby emocjonalne i seksualne osób upośledzonych psychicznie, kalekich, w podeszłym wieku czy otyłych. Według mnie to świetny i bardzo pouczający program.

Wracając jednak do Tolinki.
Po raz kolejny obudziła się - oczywiście w trakcie programu. I idąc po raz kolejny do sypialni byłam już trochę (no może bardziej niż trochę) wnerwiona.
Wchodzę do tego pokoju, w półmroku widzę tą moją maleńką Gwiazdeczkę, śpiąca w wielkim łóżku, w tym swoim cieplutkim, kremowym śpiworku z zeberką i cała złość ze mnie uleciała. Tym razem, zamiast tylko dotknąć plecków czy nóżki, położyłam się obok niej. Najdelikatniej jak potrafiłam ucałowałam ją w czółko a ona złapała wtedy swoją ciepluteńką łapką mój kciuk. Później tą maleńką,cieplutką,  mięciutką pięciopaluszkową "podusię" położyła na moim policzku. A ja wtopiłam się w zapach jej pachnących włosków i szyjki... I tak sobie pomyślałam, że dla takich chwil warto żyć. Że takie chwile są dla mnie absolutnie bezcenne. I że żal mi tych nastoletnich angielskich dziewczyn, które tak beztrosko usuwają ciążę za ciążą. I że być może już nigdy - właśnie przez tą nonszalancję w wieku młodzieńczym - mogą  nie doznać takich chwil jak ja dziś...

piątek, 15 kwietnia 2011

Julkowa palma :)

Z racji że zbliża się Wielkanoc, w Julkowym przedszkolu dzieci miały robić palmy. W szatni zawisła karteczka z prośbą o przyniesienie przez dzieci kolorowych wstążeczek, bukszpanu, jakichś suszonych kwiatów i innych ozdóbek. Poza tym, dzieci miały posiać rzeżuchę w plastikowych żółtych pojemniczkach - takich jakby połóweczkach skorupek jaj. Pojemniczki takie można było zakupić w naszej osiedlowej kwiaciarni.
Pomijam, że karteczkę przeczytałam w środę po południu a na środę rano miało być to wszystko przyniesione... Cud jakiś z resztą, że to akurat ja poszłam odebrać Julka  z przedszkola bo gdyby zrobił to Julkowy Tatuś, dziecko nie przyniosło by nic z prostej przyczyny- Tatuś zawsze pędzi rano do pracy i karteczek nie czyta, a gdy go odbiera- nie czyta bo zapomina...
W każdym razie, z karteczką się zapoznałam i wyruszyłam z Julem do kwiaciarni nabyć różne różności do palemki. Wspólnie wybieraliśmy kolory wstążeczek i dodatki. Ja szukałam jeszcze czegoś co mogło by uświetnić palmę a moje dziecię zainteresowało się jajeczkami w koszykach. Wzięło nawet jedno duże jajo do ręki i gdy pani zza lady to zauważyła  podniesionym tonem powiedziała: Tylko ostrożnie bo to są WYDMUSZKI!!! Dziecko się zlękło i pierwsze co zrobiło to oczywiście rzuciło jajko do koszyka z wysokości, której wydmuszki nie lubią... Wydmuszka a właściwie wydmucha (cholera, jaki ptak takie jaja znosi?) pękła na kawałki. W pierwszym odruchu wściekłam się na Jula bo po cholerę to w ogóle brał do ręki. Potem powiedziałam do pani, żeby to nieszczęsne jajo doliczyła do rachunku (6 zł za kawałek skorupki...) Później dopiero zauważyłam, że faktycznie widnieje karteczka z ceną a pod nią info że to wydmuszki  a nie plastikowe jajeczka. Szkoda tylko, że informacja była napisem do ziemi...
No nic, Julek przestraszony że nabroił i generalnie zły wyszedł z kwiaciarni, ja zła szukałam w przyspieszonym tempie innych ozdób. W końcu za wszystko zapłaciłam i wyszło mi, że taniej kupiłabym gotową palmę w sklepie...
W domu wszystko pięknie zapakowałam do siateczki, siateczkę podpisałam Julkiem i zawiązałam na uchu od plecaka, coby moi panowie rano nie zapomnieli wziąć jej do przedszkola.
W przedszkolu niezrównana Ciocia Ala z niesamowitą wprawą zrobiła Julkowi prześliczną palemkę:) Takiej nikt nie ma i w żadnym sklepie za żadne pieniądze bym jej nie kupiła :)
Srał pies tą wydmuchę :)
P.s. A w zeszłym roku Ciocia Alicja wyczarowała przecudny koszyczek do święcenia. Julek tylko dodał własnoręcznie robione "śliczne" pisanki :)


niedziela, 6 marca 2011

Julcio i gady...

Pewnego dnia, mniej więcej w połowie lutego Julcio wrócił z przedszkola z nowiną. Konspiracyjnym szeptem powiedział, że w przedszkolu będą gady...
- Misiu złoty, a skąd o tym wiesz?- pytam.
- Słyszałem jak Ciocie rozmawiały...
- Podsłuchiwałeś Ciocie?
- Nie Mamusiu, po prostu bawiłem się bliziutko i słyszałem co mówią.
- A ha. A co dokładnie mówiły? Że kiedy te gady mają być?- dopytywałam.
- Ciocie mówiły, że 3go marca.
Koniec informacji, poszedł się bawić.
Pomyślałam, że poczekamy na oficjalny komunikat.
Koniec lutego. Rzeczywiście w szatni zawisła karteczka informująca, że 3go marca w czwartek w przedszkolu odbędzie się lekcja zoologi, a głównymi bohaterami będą gady. Koszt 10 zł.
Mąż uregulował należności i pozostało nam czekać.
Już w poniedziałek był to temat numer 1  w naszym domu. Julcio dopytywał jakie to zwierzątka są gadami. Ja w duchu modliłam się, żeby się tylko nie rozchorował, tym bardziej że w czwartek miał również zajęcia z ceramiki które uwielbiał.
Na szczęście doczekaliśmy czwartku tylko z minimalnym katarem :) Cud to był, po Mały zawsze rozchorowywał się gdy były wycieczki, teatrzyki, bale przebierańców czy własne urodziny...
O 9.30 miała się zacząć lekcja zoologii i się zaczęła. Ponieważ (ze względu na drzemkę Pączka w tej godzinie)  nie uczestniczyłam w wydarzeniu nawet przez szybę, wszystko co poniżej wiem z relacji Jula i Cioci Ali- jego wychowawczyni.
Do przedszkola przybyli dwaj panowie z różnymi pudełkami, pudłami i pojemniczkami.
- Mamusiu, mieli też takie pudełko jak ty masz w kuchni na cukier!
Aż mnie zmroziło...
- I co było Julcio w tych pudełkach, opowiedz bo strasznie jestem ciekawa!
- Był żółw. Miał taką strasznie twardą skorupę. Pan mówił, że jest twarda jak kamień. Pewnie też tak twarda jak nasza balustrada! Dodam, że balustrada jest ze stali nierdzewnej więc raczej twarda:)
- I miał taką skorupę- tu rysując w powietrzu łapką coś na kształt między połową sinusoidy a spłaszczonym  czymś...
- I tego żółwia nie wolno nam było dotykać- opowiadał dalej.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ale za to inne zwierzątka dotykaliśmy!
- A ty też dotykałeś?
- No ja tak troszeczkę...
- A co dotykałeś?
- Ja dotknąłem Antosia.
- ???
- No to była taka wieeeeelka jaszczurka.
- A jakie były jeszcze zwierzęta?
- No ten Antoś to był legwan. Był żółw. Był dwa duże węże i rodzinka 3 małych wężyków :) I te małe wężyki to tak się panu w rękach okropnie wiły!
Poczułam, że robi mi się lekko nie dobrze...
- A te inne węże to jakie były?
- Jeden to był wieeelki. Miał 3.5 metra i ważył 10 kg. To był Mamusiu pyton. I pan go trzymał za ogon, a on tak pełzał w naszym kierunku.
I tu dziecię rzuciło się na ziemię i zaczęło "pełzać".
- I jak go pan trzymał z tyłu, to on się tak z przodu podnosił i wysuwał język, i ten język mu tak drżał i się chował.
Tu  kolejna demonstracja...
- Dzieci dotykały tego węża?
- No pewnie. Tosia to chciała, żeby pan jej dał go na kolana ale pan się nie zgodził i Tosia się popłakała.
- Dlaczego się nie zgodził?
- Bo ten pyton mamusiu ważył 10 kg! Tyle co Tola!!!
O matko!!!
- A ciocie dotykały węża?
- Cicia Karolinka i Ciocia Asia nie. Cioci Kasi nie było i tylko Ciocia Ala go wzięła.
- Jak to go wzięła?!
- No pan położył jej na ramionach a ona miała tak rączki na boki. A ciocia Karolinka robiła jej zdjęcia.
Na samą myśl, że jakieś wielkie zimne cielsko mogłoby się tak przesuwać po mnie, zrobiłam się chyba zielona...
Tyle z relacji Julcia. Poleciał rysować węże...
Z relacji Cioci.
Jak panowie zaczęli wyciągać gady, Julcio siedział napięty jak struna z podkulonymi nóżkami. Bał się bez dwóch zdań. W miarę upływu czasu, lęk powoli ustępował miejsca ciekawości. W dodatku gdy Julek widział jak Tosia ochoczo głaszcze wszystko co się ruszało, sam odważył się pogłaskać legwana. Na dotknięcie węża zabrakło mu odwagi.
Ciocia Ala opowiadała, jakie to uczucie mieć takiego węża. Otóż wąż wcale nie jest śliski. Jest taki jakby aksamitny. Ciężki był podobno strasznie i ręce jej mdlały jak się przesuwał. Stwierdziłam ze śmiechem, że mogła strzelić dzieciakom jeszcze taniec brzucha :)
Wzięła tego węża, bo jak twierdziła miała lekką fobię z nimi związaną i chciała się przełamać. Udało się :)
Swoją drogą, twardzielka z Cioci Alicji! Ja bym się w życiu nie odważyła wziąć węża na siebie. Może - co najwyżej- z duszą na ramieniu, dotknęłabym go i tyle.
I co tu się dziwić, że Julcio wymiękł przy wężu. W końcu po kimś odziedziczył tą odwagę ;)
Szkoda, że na stronce przedszkola nie ma jeszcze fotek z tego wydarzenia:(
Ale jak już będą to zamieszczę link :)
Otóż fotki ze spotkania z gadami można oglądać na stronie Przedszkola, w zakładce Galeria, album Spotkanie z przyrodnikiem
Link:
http://www.chatkamalolatka.eu/


P.S.
Na koniec anegdotka opowiedziana mi przez Ciocię Alę.
Otóż po tej lekcji zoologii, rozmawiała ze swoim kolegą który zawodowo zajmuje się hodowlą gadów w tym oczywiście węży. W związku z tym, on sam ma wielu znajomych którzy również pasjonują się gadami. Jedną z takich osób była pewna młoda dziewczyna. Trzymała ona w domu pytona. Co więcej, mieszkała z nim w jednym pokoju. Pyton spał razem z nią w łóżku!!! Taaak, zwinięty w spiralkę drzemał sobie w nogach.
Słuchałam tego i ciary przechodziły mi po plecach. Przyznam, że uznałam laskę za wariatkę...
Miała go już chyba ze 3 lub 4 lata.
Otóż pewnego dnia wąż przestał jeść. Nie jadł totalnie nic. Gardził nawet myszami. W tym samym czasie przestał się zwijać w kółku " w nogach" a spał wyprostowany wzdłuż niej.
Mijały kolejne dni a może nawet tygodnie ( tego nie wiem). Wąż nadal nic nie jadł, nadal spał taki wyprostowany.
Zaniepokojona dziewczyna udała się z nim do weterynarza. Martwiła się, że się jej pupilek pochorował.
Weterynarz powiedział tylko: "Dobrze, że Pani przyszła teraz zanim byłoby za późno".
I w trakcie tej opowieści o tym wyprostowanym wzdłuż dziewczyny wężu, coś mi zaświtało w głowie. Przypomniałam sobie pewien program o wężach na Discovery- sam się sobie dziwię, że to oglądałam, bo węże napawają mnie ogromną odrazą. Otóż mówiono w nim, że zanim pyton zaatakuje, najpierw przebywa w pobliżu swojej ofiary mierząc, czy jest wystarczająco długi by taką powiedzmy krowę zmieścić w swoim wnętrzu.
I w przypadku tej dziewczyny, było dokładnie to samo! Wąż głodził się, żeby mieć więcej miejsca w sobie. A leżał wyprostowany wzdłuż jej ciała bo mierzył siebie i ją! Sprawdzał czy się zmieści!!! Pewnie za kilka dni, egzotyczny przyjaciel w mniej bądź bardziej pięknym stylu zadusił by właścicielkę...
Po wizycie u weterynarza, pyton od razu został oddany w odpowiedni miejsce.
Pani Ala stwierdziła tylko,że dobrze że nie usłyszała tego przed wizytą panów z gadami...
Ja po usłyszeniu tej historii czułam się nieswojo jeszcze przez kilka ładnych godzin...

piątek, 18 lutego 2011

"Zabawa z Tolinką" czyli robienie z siebie wariatki :)

Ranek. Panowie mego życia już gotowi do wyjścia do pracy/przedszkola dostali po buziaku i zostałyśmy z Tolinką same. Widzę, że mała spokojna i uśmiechnięta więc buch ją do leżaczka, leżaczek na stół kuchenny, a ja głowę pod kran. Z prędkością światła myję włosy (nienawidzę brudnych włosów- mogą być rozczochrane ale zawsze czyste!). O czymś takim jak dodatkowa odżywka nawet nie myślę. Podczas tych 3 minut mycia, rzucam Gwieździe głupawe uśmiechy, żeby mi się tylko nie rozryczała w samym środku jakże wyszukanego zabiegu pielęgnacyjnego... Uff, udało się! Szybkim gestem tarmoszę włosy ręcznikiem celem ich wysuszenia (suszarka spoczywa w świętym miejscu czyli w łóżku gotowa w każdej chwili do usypiania Pączka- co z resztą czyni w tej chwili). Równie szybko przeczesuję swój czerep rozcapierzonymi palcami bo grzebień na górze a mego klona - coby po niego mógł iść - jakoś brak. No dobra, jestem już "uczesana" :) Teraz czas na moje śniadanie.
Płatki, ciasteczka, kółeczka, zalewam jogurtem i mlekiem. Tolinkę przenoszę na podłogę wyłożoną wielką kołdrą w poszewce z Kubusiem. Z blatu porywam miseczkę ze śniadaniem i siadam obok.
Zanim zjadam swoją porcję, karmię Młodą słodkimi tartymi jabłuszkami Hipp'a. Niestety, karmienie wygląda tak: wjeżdża łyżeczka do buźki, jabłuszka wyjeżdżają wypychane skrupulatnie języczkiem. Łyżeczka znowu wjeżdża, jabłuszka znowu wyjeżdżają... Po trzeciej próbie odłożyłam słoiczek obok leżaczka a na słoiczku położyłam łyżeczkę z porcją jabłuszek, która nie miała nawet szans zbliżyć się do paszczy.
Pstrykam guziczek w laptopie. Pączek bawi się pudełeczkiem po czekoladkach, odgryza kurczakowi włosy, albo zjada chusteczki higieniczne- generalnie przez chwilę zajmuje się sobą. Ja w tym czasie jem, przeglądam pocztę i wiadomości na necie.
Jednak Pączkowi zabawa w pojedynkę zaczyna się nudzić. Muszę ją zabawiać. Wymachuje jej jakimś ustrojstwem, żeby tylko dokończyć to śniadanie i jeszcze zerknąć na FB. Zerkam a tu kolega wrzucił cudne foteczki swego MiniKlona:)  Koleżanka zamieściła fotki swych dzieci z czasów gdy chińskie sukienki były szczytem luksusu a gumki do ścierania pachniały tak pięknie, że je zjadałam... No generalnie posiedziałabym, pooglądała w spokoju ale gdzie tam! Pączek zaczyna się wściekać więc lewym okiem patrzę na nią, prawym nadal zerkam na monitor ;) Nie, tak się Gwieździe nie podoba. OBA oczka mają patrzeć na nią i OBIE rączki mają ją zabawiać! No nic, zrzucam fejsa na belkę i "się bawię".

Po wykorzystaniu wszelkich przedmiotów stworzonych przez mądre głowy w celu zabawy przez dzieci i z dziećmi musiałam coś wymyślić. W oko wpadła mi tekturowa ozdobna przykrywka od równie ozdobnego pudełka po zastawie dla dzieci. Przykrywka w kształcie koła, biała z czerwonym autkiem. Założyłam sobie ją na głowę i wyglądałam zapewne jak niedorobiony boy hotelowy... Ale Pączkowi się spodobało. Co więcej, "nakrycie głowy" nieopatrzenie zjechało z niej i wtedy to dopiero był śmiech! Istne szaleństwo! Nie pozostało mi nic innego jak zwalać tą przykrywkę celowo. Ponieważ po kilku niekontrolowanych upadkach znudziło mi się za nią latać, bo turlała się cholera po całym pokoju, postanowiłam ją widowiskowo łapać wydając przy tym dźwięk typu BAAAACH! :) Nawet się cieszyłam, że sobie umyłam włosy po tak ładnie się z nich mokrych ześlizgiwała :) I tak ze 30 razy.
W końcu i to się znudziło, więc chciałam wykorzystać cudowna przykrywkę i postanowiłam turlać w niej piłeczkę niczym kulkę w ruletce.
I tak się przyglądam co ona jakaś taka dziwna w środku? Zamiast biała to taka jakaś jakby kremowa, takie jakieś smugi miała... Kurde- myślę- co za cholera? Nawet posunęłam się do powąchania ale pachniało ładnie... Tak jakby jabłuszkiem... I trochę się kleiło...
Jasna cholera! I wtedy mnie olśniło! No tak, łyżeczka bez zawartości leży niemrawa obok słoiczka. Przy którymś tam upadku, musiała w nią walnąć pokrywka a słodkie hipp'owe jabłuszka wylądowały w środku. Skoro były w pokrywce to zgadnijcie gdzie są teraz? Tak, oczywiście, są na moich świeżo umytych włosach... Teraz już tak sztywnych, jakbym je na cukier stawiała... Nie miałam czasu na odżywkę, no to mam teraz jabłecznik na łbie ... Ehhh

Zjadam kurczakowi "włosy" :)

czwartek, 3 lutego 2011

Braterska miłość czyli Tolinka oczami Julka

Zacznę od tego, że Julek na wieść o tym że będzie miał rodzeństwo bardzo się ucieszył.
Na pytanie czy gdyby miał wpływ na płeć dziecka chciałby mieć brata czy siostrę, bez wahania odparł że chce siostrę. Późniejsze badania USG potwierdziły płeć żeńską. Jednak na wszelki wypadek tłumaczyliśmy mu z mężem, że czasami badania się mylą i może urodzić się braciszek. Na co odparł, że woli siostrę a jeśli urodzi się brat to też się ucieszy "ale średnio".
Jak wiadomo, urodziła się Tolinka na której punkcie oszalał :) Nie ma dnia, żeby jej nie przytulił, nie wycałował rączek, stópek i policzków. Czasami nawet w wyliczance kogo kocha, Tolinka zajmuje zaszczytne pierwsze miejsce przede mną.
Zdarza się jednak, że się na nią złości jak wkłada jego autka do buzi ( w sumie trudno mu się dziwić). Albo jak nie mogę mu poświecić czasu bo akurat karmię/kąpię/usypiam małą. Wiedząc o tym zapytałam kiedyś czy gdyby mógł cofnąć czas to czy nadal chciałby aby Tola była z nami. I wiecie co odpowiedział?
"Wiesz mamusiu, czasami to bym chciał żeby Tolinka ostatni dzień była w brzuszku".
Ogromnie mnie tym rozczulił :) Nie powiedział, że wolałby żeby jej nie było, tylko ten jeden dzień w brzuszku by chciał...

Jak Tola miała ze 2 tygodnie często przyglądaliśmy się do kogo jest podobna. Leżę z nią w sypialni, karmię i słyszę rozmowę mego męża z Julkiem w pokoju obok.
Mąż mówi do niego: "wiesz, Tolinka jest bardzo podobna do mamusi. Ma takie same duże oczka,długie rzęsy kształt brwi i stópek. Z resztą ty też masz identyczne stópki jak mama i Tolinka. Tylko Mała ma zupełnie nie podobne do Mamusi rączki bo Malutka ma takie delikatne długie paluszki (sic!). Dłonie pianisty..."
Po chwili przybiega do mnie Julcio i woła: "Mamusiu wiesz, Tatuś mi powiedział że my we trójkę mamy takie same stópki ale za to Tolinka ma PIANINOWE RĘCE!" :)

Innym razem podczas przewijania Pączka, Julek patrzy na nią jak zaczarowany i rzecze:
"Szkoda, że Tolinka nie jest PLUSZKĄ bo bym ją sobie wziął do łóżeczka i z nią spał".
Słysząc to, wspięłam się na wyżyny intelektu,  przeszukałam szufladki swego zmęczonego ciągłym niewyspaniem mózgu w poszukiwaniu słowa PLUSZKA. I po sekundzie mnie olśniło :)
Tak, tak, dobrze się domyślacie. Mój kochany Julcio stworzył sobie żeńską formę od słowa pluszak :)

Na zakończenie dodam, że gdy byłam z Tolą w ciąży wiele osób pytało mnie jak na wieść o rodzeństwie zareagował Julek. Odpowiadałam, że bardzo się ucieszył i nadal się cieszy. W odpowiedzi prawie zawsze słyszałam, że teraz to może się cieszy ale dopiero zobaczę jak się urodzi mała, to wtedy mu się zmieni, oj zmieni! Konwersując miło dalej, tłumaczyłam że może tak się stanie, ale przynajmniej w ciąży oszczędził mi złości, że nie chce brata ani siostry, że nie będzie się dzielił zabawkami i takie tam czego doświadczały moje znajome. Dobre i to.
Urodziła się Tolinka i zaraz padały dalsze pytania: i jak Julek? Bardzo jest zazdrosny? Dokucza jej? Spokojnie odpowiadałam, że nic z tych rzeczy :) Julcio jest autentycznie szczęśliwy, kocha Małą tuli ją, pilnuje żeby nikt nie zaglądał do wózka na spacerze, żeby na nią nie kaszlał, nie prychał... Na co tym razem usłyszałam: na początku zawsze tak jest bo jest zaaferowany bo to COŚ nowego w domu, późnej to zobaczysz...
Minęło kilka tygodni, te same pytania i te same moje odpowiedzi. W końcu usłyszałam, że taki jest dobry dla niej ale mu to przejdzie po pierwszych 3 miesiącach (skąd taki termin??). Po 3 miesiącach mu nie przeszło, co więcej po pół roku również. Z czego się niezmiernie cieszę:) A innym mamom mających starszych zazdrośników mogę tylko współczuć...
Ja ma pod tym względem 6 miesięcy idylli :) I liczę na więcej :)

p.s. Jest jednak coś czego Julek w Tolince nie znosi. A mianowicie gdy jej się uleje...
Raz przytulił się do niej i pech chciał, że dokładnie w tej chwili jej się ulało... Na niego... Na jego koszulkę... Ja zaczęłam ryczeć ze śmiechu, a moje starsze dziecię z wściekłości. Zezłościł się okropnie i o tą "ulewkę" i o to, że ja się śmiałam. Dostał wręcz histerii. Darł się: "ratunku!!! ściągnijcie to ze mnie!! ściągnijcie!!! Aaaaaaaa!!! Mamusiu ściągnij to tak, żebym tego nie czuł! Błagam Cię, żeby TO nie dotykało mojego ciała!!!"
Od tamtej pory jak tylko widzi, że jej się ulało od razu zwiewa 2 metry dalej. I nie pozwala wchodzić z nią do swojego pokoju zaraz po jej karmieniu bo:" no tak, zaraz mi tu uleje na dywanik! albo na moje autka!".
Ale i tak ją kocha :)

Tolinka u lekarza czyli o moim chudzielcu :)

W końcu po dłuższej przerwie związanej z choróbskami w mojej rodzince, mam chwilę żeby napisać kilka zdań.

Otóż Tolinka nam się pochorowała już dwukrotnie:(. Najpierw miała zapalenie oskrzeli z czego wyszła obronną ręką bez antybiotyku. Ostatnio złapała jakąś infekcję w wyniku której miała katar i niestety męczący kaszel. Po kilku dniach zdecydowaliśmy się na wizytę u pediatry, obawiając się że to nie przyjemne charczenie może się okazać  znowu zapaleniem oskrzeli jeśli nie płuc:(

Dojechaliśmy do naszej Pani Doktor. Wypakowujemy Pączka z kombinezonu - zwanego pierzyną :). I oto oczom Pani Doktor ukazuje się nasza słodka Tolinka w błękitnej lekko dopasowanej bluzeczce i równie błękitnych acz jeszcze bardziej obcisłych rajtuzkach uwydatniających jej krągłe kształty. Na twarzy Pani Doktor od razy zajaśniał uśmiech :) Popatrzyła na nią i stwierdziła, że to chyba jedyny okres w życiu człowieka kiedy 4 oponki na brzuchu wywołują tyle radości. Chwilę później dodała, że niezmiernie się cieszy że nie jest jedyną osoba w tym pokoju z absolutnym brakiem talii :)  Parę minut później ściągnęłam Tolince koszulkę do badania. Zerkam na Panią Doktor- ta już śmiech. Wyciąga stetoskop, bada ją i nagle mówi:" no nie mogę, słuchawki mi się w nią zapadają :)".
I jak tu nie nazywać Pączka Pączkiem ? ;)

Na marginesie dodam, że nasza kochana Pani Doktor wcale gruba nie jest tylko ciut okrąglejsza, a na pewno jest najcudowniejszym lekarzem jakiego można sobie wyobrazić :) Każdemu rodzicowi życzę takiego pediatry!
Tolinka natomiast nie miała ani zapalenia płuc, ani oskrzeli, po prostu katarek gdzieś tam siedział jej w gardełku i stąd te rzężenia.

Wracając do tuszy Pączuszka to ktokolwiek wziął ją na ręce doznał tego samego fantastycznego uczucia jak ja kilka miesięcy temu. Otóż Tolinka ma nawet mięciutkie plecki :) Tak jakby pod skórą miała jakąś gąbeczkę, materacyk. Ja uwielbiam to uczucie, gdy ją przytulam i czuję te mięciutkie plecki :) Aczkolwiek ostatnio coś leciutko zeszczuplała...
Dla zaniepokojonych jej wagą dodam, że w wieku niespełna 5 miesięcy ważyła 8.300g i jak najbardziej mieściła się w normie. No może w górnej granicy normy :) Kilka dni temu skończyła pół roczku i nie wiem ile waży, ale pewnie z 9 kg...

piątek, 14 stycznia 2011

Wybór przedszkola niepublicznego - na co zwrócić uwagę?

Jeśli zdecydowaliście, że wasze dziecko będzie chodziło do przedszkola niepublicznego, podpowiem na co zwrócić uwagę przy wyborze konkretnej placówki :)

Na początku zróbmy rozeznanie wśród zaprzyjaźnionych mam, które przedszkola polecają w interesującej nas okolicy. Można również zapoznać się z opiniami o danym przedszkolu na internecie- na forach poświęconych tematyce przedszkolnej.

Gdy już zawęzimy poszukiwania do kilku placówek lub do jednej konkretnej, warto się tam wybrać osobiście, (najlepiej bez dziecka) aby w spokoju zadać szereg pytań dotyczących funkcjonowania palcówki. Najlepiej umówić się na konkretny termin z dyrektorem przedszkola.

Przy okazji wizyty w przedszkolu warto bacznie przyjrzeć się wyposażeniu sal, łazienkom, otoczeniu przedszkola jak również samym paniom przedszkolankom.

A oto lista pytań, które warto zadać podczas spotkania.

1.WIEK DZIECI 
- W jakim wieku są przyjmowane dzieci do przedszkola? 
- Jakie grupy wiekowe są stworzone? 
- Czy w jednej grupie są dzieci 2 i 3 letnie, czy jest podział wedle roczników?
Istotne jest aby w grupie nie były zbyt duże różnice wiekowe między dziećmi bo to co dla 3.5 letniego dziecka jest drobnostką dla dwulatka jest przeszkodą nie do pokonania. Oczywiście młodsze dzieci mogą ( i zapewne tak będzie) szybko brać przykład ze starszych dzieci w grupie a tym samym same będą do nich "równać". Może się jednak zdarzyć, że młodsze dzieci widząc ciągłą przewagę nad sobą, szybko się zniechęcą do podejmowania różnych wyzwań i będą sfrustrowane i smutne...

2. ILOŚĆ DZIECI W GRUPIE
- Jaka jest ilość dzieci w grupie? Dobrze byłoby gdyby nie liczyły więcej niż 15 dzieci.

3. PANIE PRZEDSZKOLANKI
- Ile pań przedszkolanek przypada na grupę? 
- Czy wszystkie panie mają odpowiednie wykształcenie pedagogiczne i dobre podejście do dzieci ( choć to drugie zapewne "wyjdzie w praniu"...).
- Czy dzieci mogą zwracać się do pań przedszkolanek per Ciociu? Czasem możliwość takiego zwracania się do pań ułatwia dzieciom kontakt z nimi-szczególnie w pierwszych miesiącach pobytu w przedszkolu. "Ciocie" nie wydają się dzieciom tak bardzo obce :)

4.POSIŁKI
- Czy jedzenie jest gotowane w kuchni przedszkolnej czy jest dowożone przez firmę cateringową? 
- Jeśli przez firmę, to czy jest możliwość zamawiania np. tylko obiadów i podwieczorków, albo śniadań i obiadów?
- Czy w przypadku rezygnacji np. ze śniadania czy podwieczorku, dziecko może przynieść z domu własny posiłek? 
- Czy opłata za posiłki naliczana jest wg faktycznych dni pobytu dziecka w przedszkolu?
- Czy próbki dań są przechowywane przez kilka dni na wypadek kontroli Sanepidu?
- Czy w ogólnodostępnym miejscu dla rodziców jest wywieszony jadłospis na najbliższy tydzień? 
Kwestia jadłospisu jest ważna dla mam wybrednych maluszków. Gdy wiemy, że w danym dniu jest np. ryż z jabłkami którego nasze dziecko nie cierpi i zapewne nie tknie, możemy przygotować mu w domu jego ulubione danie, żeby dzieciaczek nie chodził głodny :)

5. LEŻAKOWANIE ( czyli zmora naszego dzieciństwa ;))
- Czy leżakowanie jest obowiązkowe? Jeśli tak to czy we wszystkich grupach wiekowych?
- Czy jest obowiązek przebierania się dzieci w  piżamki?
- Czy dzieci powinny mieć swoją pościel? Czy wystarczy np. kocyk lub śpiworek i podusia? 
Na marginesie dodam, że z tego co wiem to taką pościel/kocyk każde dziecko powinno mieć oddzielnie zapakowane np. w swój worek,siatkę i dopiero schowane wraz z pościelą innych dzieci w danym miejscu w sali.
- Czy dzieci mają do dyspozycji leżaczki czy karimaty?
- Czy dzieci które nie chcą spać, mogą cichutko, nie przeszkadzając dzieciom śpiącym bawić się w kącie sali np.układając puzzle, oglądając książeczki?
- Czy podczas leżakowania panie czytają bajki, puszczają muzykę relaksacyjną?
- Czy dziecko może mieć przy sobie swoją ukochaną maskotkę, zabawkę przyniesioną z domu?

6. SZATNIA
- Czy  każde dziecko ma swoją podpisaną półeczkę z haczykiem  na której może zostawić nie tylko odzież wierzchnią ale i siatkę/ plecaczek z zapasowymi ubrankami tj. rajstopki, skarpetki, majteczki, bluzeczka, spodenki?
Zapasowe ubranka bardzo przydają się gdy zupa "sama się" wylewa, gdy dziecko zapomni iść siusiu, czy podczas zajęć plastycznych maluje dosłownie całym sobą ;) 
Ważne, aby nie był to sam haczyk bo z doświadczenia wiem, że nie mieszczą się na nim ubrania zimowe ( kurtka, spodnie "narciarskie", dodatkowy sweterek czy bluza, do tego czapka, szalik, rękawiczki i... w najlepszym wypadku ubrania spadają albo haczyk nie wytrzymuje :)

7. PROGRAM EDUKACYJNY- PLAN DNIA
- Czy w ogólnodostępnym  dla rodziców miejscu jest wywieszony program edukacyjny realizowany w danym przedszkolu?
- Czy program taki zatwierdzony jest przez Ministerstwo Edukacji Narodowej?
- Czy jest np. w szatni wywieszony plan dnia, tygodnia, wierszyki i piosenki których uczą się dzieci, kalendarium przedszkola?

8.  ZAJĘCIA- ZAJĘCIA DODATKOWE
- Jakie zajęcia prowadzone są w przedszkolu w ramach czesnego?
- Jakie zajęcia są dodatkowo płatne i czy odbywają się w godzinach pracy przedszkola czy już po zajęciach dydaktycznych?
- Co dzieje się z dziećmi nieuczęszczającymi na zajęcia dodatkowo płatne a odbywające się w godzinach pracy przedszkola? Czy dla dzieci tych jest osobna sala i opieka?

9. SPACERY I WYCIECZKI
- Czy spacery są również zimą? (z uwagi na konieczność ubierania grupy dzieci na raz, zdarza się że przedszkolankom nie chce się wyjść na spacer zimą...)
- Czy podczas letnich spacerów możemy liczyć, że panie posmarują dzieci zostawionym przez nas kremem ochronnym, popsikają sprayem przeciw komarom, kleszczom?
- Czy podczas wycieczek wyjazdowych przedszkole ma zaufaną firmę przewozową/ zaufanego kierowcę?
- Czy ewentualny bus wycieczkowy jest wyposażony w pasy bezpieczeństwa, podkładki do siedzenia dla dzieci?
- Czy dzieci (których przedszkola umiejscowione są w centrum miasta czy przy ruchliwej ulicy) zakładają na spacery kamizelki odblaskowe poprawiające ich bezpieczeństwo?

10. CZESNE
- Czy wspisowe jest jednorazowe przy zapisywaniu dziecka do przedszkola?
- Jeśli wpisowe pobierane jest co rok szkolny ( a tak jest zazwyczaj) to czy zawsze jest tej samej wysokości czy kwota zmniejsza się z każdym kolejnym rokiem pobyt dziecka w przedszkolu?
- Czy czesne zależne jest od ilości godzin spędzanych przez dziecko w przedszkolu?
- Czy czesne jest zawsze tej samej wysokości nawet gdy dziecko np. przez miesiąc nie chodziło do przedszkola z powodu choroby?
- Czy taka sama stawka obowiązuje podczas ferii, wakacji?

11. UMOWA
- Jakie są warunki odstąpienia od umowy? 
- Czy w umowie widnieje zapis o nieprzyprowadzaniu chorych, zakatarzonych dzieci do przedszkola pod rygorem odesłania dziecka do domu? Wyjątkiem są dzieci, które mają udokumentowaną alergię i z nią związane objawy.

12. ŁAZIENKA - TOALETA
- Czy dzieci mają własne podpisane ręczniczki?
- Czy jest obowiązek mycia zębów w przedszkolu? (osobiście jestem przeciwna bo wyobraźnia dzieci związana ze szczoteczkami do zębów nie zna granic:) Po pierwsze - szczoteczka kolegi może być fajniejsza i dzieci będą się zamieniać, albo- po drugie-spróbują nią wyszorować co najmniej umywalkę jak nie sedesik :)
- Czy w łazience grupy najmłodszej jest brodzik aby umyć dziecko na wypadek "grubszej" wpadki?
- Czy najmłodsze dzieci używające jeszcze pieluch (o ile warunkiem przyjęcia do przedszkola nie jest umiejętność korzystania z toalety) lub będące na początku swoje przygody z treningiem czystości mogą mieć w toalecie własne nocniczki?

13. PRZYPROWADZANIE I ODBIÓR DZIECKA
- Czy należy przyprowadzać dziecko o konkretnej godzinie np. o 8ej czy jest możliwość przyprowadzania dziecka w bardziej elastycznych ramach czasowych?
- Czy w sytuacji gdy ktoś inny niż rodzic będzie w danym dniu odbierał dziecko, będzie ta osoba weryfikowana przez wgląd do dowodu osobistego? 
Dobrze byłoby, gdyby w karcie przyjęcia dziecka można wpisać dane osób ( w tym nr PESEL), które poza rodzicami czasami będą odbierać dziecko z przedszkola.

14.PRZEDSZKOLE NIEPUBLICZNE POWINNO BYĆ WPISANE DO EWIDENCJI PRZEDSZKOLI NIEPUBLICZNYCH  prowadzonej przez prezydenta danego miasta  i ma nadany swój numer.
Taka placówka jest podjęta kuratelą konkretnego kuratora oświaty, a nazwisko tej osoby powinno być umieszczone w ogólnodostępnym dla rodziców miejscu.

15. SANEPID ITP.
- Czy przedszkole spełnia wymogi Sanepidu oraz Straży Pożarnej? 

16. DNI  ADAPTACYJNE
- Czy w przedszkolu są organizowane dni adaptacyjne dla Małych Debiutantów?
- Czy podczas pierwszych dni, rodzic choć przez godzinę, dwie może uczestniczyć w zajęciach aby tym samym ułatwić dziecku start i oswojenie się z nowym otoczeniem, dziećmi? 
Mam tu na myśli obecność rodzica w sali, gdzieś w kącie i spokojne obserwowanie swego dziecka, innych dzieci, pań ale bez czynnego uczestniczenia w zajęciach!

UWAGA!!! PUNKT PRZEDSZKOLNY  to NIE TO SAMO co PRZEDSZKOLE NIEPUBLICZNE!!!
Dopytajmy o to dyrektora placówki!

Poza rozmową z dyrektorem warto podczas wizyty w przedszkolu zwrócić uwagę na wygląd sal - czy sale są czyste a zabawki nie poniszczone ( popspute zabawki to potencjalne niebezpieczeństwo, a poza tym ukazują jak właściciel przedszkola  dba o placówkę...). 
Czy wiele jest pomocy dydaktycznych?
Czy łazienki/toalety są czyste i dostosowane dla dzieci. 
Czy są jednorazowe ręczniki papierowe, papier toaletowy. Niby takie drobnostki ale ważne:)
Jeśli przedszkole mieści się w domku jednorodzinnym to czy teren jest ogrodzony i zadbany? 
Czy plac zabaw ma atestowane i niezniszczone sprzęty? 
Czy jeśli przedszkole jest w domku i są w nim schody, to czy są one odpowiednio zabezpieczone bramkami na dole i u góry? Czy są stabilne poręcze a same stopnie czy nie są śliskie?

To tyle przyszło mi do głowy :)
Mam nadzieję, że ta "ściągawka" ułatwi wybór najlepszego niepublicznego przedszkola dla Waszych Milusińskich:)

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Debiut w przedszkolu -czyli jak Julek histerii dostał...

W 2008 roku Julcio miał zadebiutować w przedszkolu.
Z lekkim przerażeniem szukałam jak najlepszej dla niego placówki. A że mam skrzywienie zawodowe to wymagania miałam spore:)
Niestety, w owym roku jacyś politycy-"żartownisie" ustanowili, że dzieci urodzone przed 1 września mają pierwszeństwo w zapisach do przedszkola państwowego przed dziećmi urodzonymi po tej dacie. No absurd jakiś totalny! Przecież jak pamiętam w jednej klasie zawsze były dzieci i ze stycznia i z grudnia danego rocznika. A tu nagle mądre głowy wymyśliły, że będzie "rozliczanie" nie rokiem kalendarzowym a szkolnym!!! Ten zgoła idiotyczny pomysł dotyczył dzieci w Warszawie i Krakowie. O ile pod naporem protestów pomysł w stolicy padł o tyle w Krakowie wtedy się utrzymał. I dotyczył mojego urodzonego 28 października dziecka...
A miejsc w przedszkola brakowało strasznie, nawet w prywatnych.
I tak o to już na starcie przepadły nam przedszkola samorządowe a zostały tylko prywatne. Znalazłam jedno. Poszłam tam ale nie przypadła mi do gustu pani dyrektor jednocześnie będąca panią przedszkolanką. Już pomijam, że była niechlujna, miała brudne włosy i -delikatnie mówiąc - brzydko pachniała na kilometr to na dodatek zostawiła mnie samą z grupą przedszkolaków i poszła mi kserować jakieś dokumenty do swojego biura. I nie chodzi mi o to, że pozostawiła mnie na pastwę rozdartych czterolatków - miałam praktyki w przedszkolu z 3 i 5 latkami w grupie 30 osobowej i przetrwałam:)- ale o to, że ona zostawiła TE DZIECI  ze mną, z zupełnie obcą osobą! A jakbym tak była "walnięta" i porwałabym jakieś dziecko, albo zrobiłabym krzywdę?! Bardzo mi się to nie spodobało ale postanowiłam zapisać synka na wszelki wypadek, gdybym nigdzie indziej miejsca nie znalazła.
W między czasie przeprowadziliśmy się do innego mieszkania. Idąc na zakupy do pobliskiego sklepu, w którym miały być najpyszniejsze wędliny okazało się, że sklepu już nie ma. Za to na drzwiach wisiała kartka z informacją, że w tym lokalu będzie otwarte prywatne przedszkole i zainteresowane osoby proszone są o kontakt. Numer zapisałam i od razu zadzwoniłam. Umówiłam się z panią na spotkanie w owym lokalu.
Pani okazała się być przemiłą, ciepłą osobą, chętnie odpowiadała na wszelkie moje pytania. Mimo, że lokal był placem budowy postanowiłam zaryzykować i zapisałam Julka nie wiedząc jeszcze jak będą wyglądać sale, jak będą wyposażone... To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu :)

I tak o to we wrześniu 2008 wysłałam swojego ukochanego synka do przedszkola.
Julek miał wtedy 2 lata i 10 miesięcy i ten czas spędził ze mną w domu- zrezygnowałam z pracy na rzecz bycia z nim. Jak łatwo się domyślić Mały był (i jest) bardzo do mnie przywiązany, ale słowo się rzekło...

Przez okres wakacji czytałam mu książeczki o przedszkolu, chodząc na spacer pokazywałam gdzie będzie chodził, uszyłam mu jego osobistą przytulankę  (zwaną Julkowym Jasiem), żeby mógł ją zabrać ze sobą do przedszkola. Przez całe wakacje wraz z mężem drżeliśmy na myśl co to będzie we wrześniu...

Ostatni tydzień sierpnia dzieci chodziły do przedszkola wraz z rodzicami, żeby się oswoić. Pierwszego dnia adaptacyjnego  Julcio chciał zwiać z 10 razy. Szarpał za klamkę, wisiał na niej, udało mu się nawet zdezerterować aż do szatni. Tam jednak poległ u drzwi wyjściowych.
Drugiego dnia poszedł z nim mój mąż a ja malowałam balustradę na tarasie. Tak z głupia zadzowniłam do niego zapytać jak się Julek trzyma, na co mój mąż z rozbrajającą szczerością wyznał, że są na placu zabaw bo Mały nie chciał siedzieć w przedszkolu... To ja dzień wcześniej przez bitą godzinę walczyłam z Bąkiem żeby nie uciekł, żeby wiedział że jak się jest w przedszkolu to się jest a nie wychodzi z niego kiedy chce a mój mąż niefrasobliwie wyszedł z nim na spacerek bo mały  tak chciał!!! Boże ty mój, myślałam że mnie szlag trafi! Nie muszę chyba dodawać, że następnego dnia Julek chciał mi zwiać ze 20 razy i tłumaczył, że przecież Tatuś z nim poszedł to czemu ja nie chcę? Nie dobra Mamusia!
I przyszedł sądny dzień. Z drżącym sercem zaprowadziliśmy Księcia. Boże, jak on płakał!!! Wczepił się we mnie, trzymał za sweter, nie chciał za żadne skarby puścić.Krzyczał w stylu : nie zostawiaj mnieeeeee!
Ja jednak postawiłam nie dawać po sobie znać że mięknę, postanowiłam nie poddawać się i w końcu wyszliśy z mężem. A po wyjściu sama się się rozryczłam.
Julcio płakał tak bardzo, że aż zwymiotował od ryku...Nigdy wcześniej nic takiego mu się nie przytrafiło.
Gdy wracaliśmy po niego zerknęłam prze szybę. Siedziała bida w kąciku sama, popuchnięta od ryku, zasmarkana po szyję... Widok potworny, serce pękało mi na drobne kawałeczki.
Kolejnego dnia nie wiedziałam jak go zaciągnę do przedszkola.Czołgiem? Wołami? Problem bo ani jednego ani drugiego na podorędziu nie miałam...
Już w domu wył a w przedszkolu powtórka z rozrywki, tylko tym razem uratowaliśmy odzież bo obyło się bez wymiotów :)
Trzeciego  dnia ryk przy rozstaniu, ale potem się już bawił.
Piątego  dnia wyciągał juz rączki do Cioci-akurat do Pani psycholog, która cały czas była z Maluszkami :). Chyba dzięki niej Mały jakoś przetrwał. Tulił się do niej, siedział jej na kolanach a ona cierpliwie go głaskała i spokojnym głosem tłumaczyła. Nie wiem czy kiedykolwiek będzie to Pani -Pani Kasiu -czytała, ale ogromnie Pani dziękuję!
W końcu  Księciunio zrouzmiał, że płaczem niczego nie wskóra. Oczywiście dawaliśmy mu z mężem wsparcie, mówiliśmy że rozumiemy jego smutek ale nie odpuszczaliśmy. Za każdym razem przynosiliśmy mu jakąs niespodzankę w nagrodę- a to batonik, a to auteczko. Poza tym dostawał nagrody-naklejki od cioć w przedszkolu za bycie dzielnym:). Ból rozstania łagodziła podusia-jasiek, którą codziennie ze sobą zabierał do przedszkola a z przedszkola do domu:) Julkowy Jaś co ciekawe nie był tarmoszony do przedszkola, zostawał w domu i czekał na swego Pana:)
Istotne było też to, że nigdy się po niego nie spóźnialiśmy. Oczywiście nie znał się wtedy jeszcze na zegarku i dlatego tłumaczyliśmy, że wrócimy po niego zaraz  po obiadku.

Muszę dodać, że sukces nie zostałby osiągnięty gdyby nie zaangażowanie przedszkolnych Cioć. Świetnie stawiały czoła zaryczanym kilkulatkom. Były wspierające, cierpliwe i ciepłe. Drogie Ciocie- dziękuję Wam za to!

Dla zainteresowanych przedszkolem Julcia Mam oto link do tej placówki:
http://www.chatkamalolatka.eu/


Poniżej wskazówki dla rodziców debiutujących przedszkolaków.


Jeżeli jesteście w podobnej sytuacji do mojej - nie poddawajcie się! Najważniejsze są pierwsze 2 tygodnie. Trzeba być absolutnie konsekwentnym i nie zabierać dziecka z przedszkola bo płacze, bo sobie nie radzi. Jeśli dziecko wyczuje u rodziców niezdecydowanie to będzie to mogło wykorzystywać.Przy rozstaniu trzeba przytulic malucha, dać buziaka, odprowadzić do sali i... wyjść bez zbędnych ceregieli nawet gdy płacze. Przedłużanie pożegnania tylko pogarsza sprawę :(.
Pobyt w przedszkolu naprawdę wyjdzie dziecku na dobre:). Jeżeli wybraliście dobre przedszkole, napewno żadna Ciocia nie zrobi dziecku krzywdy. Z kolei żadna babcia, niania a szczególnie mama mająca dom na głowie, czasem i młodsze rodzeństwo przedszkolaka- nie jest w stanie zorganizować dziecku tylu atrakcji, zabaw edukacyjnych co przedszkole. A już na pewno nie zastąpi mu rówieśników!!! A to właśnie obcowanie w gronie rówieśniczym jest najlepszą nauką jaką może dać przedszkole i która zaprocentuje w przyszłości:)
Poza tym w przedszkolu naśladując rówieśników niejadek staje się Mistrzem Dokładek. Potrafi elegancko zachować się przy stole, świetnie radzi sobie ze sztućcami, dba o mycie rączek przed posiłkiem, pomaga w sprzątaniu po jedzeniu.
Generalnie dzieci stają się bardziej samodzielne, uczą bawić się w grupie, uczą się zdrowej rywalizacji.
Ja osobiście szczerze polecam przedszkola i te samorządowe i te prywatne:)

* W kolejnym poście napiszę na co warto zwrócić uwagę przy wyborze przedszkola.

piątek, 7 stycznia 2011

"genialna" pamięć Julka :)

Jeszcze tak na dobranoc, króciutka anegdotka.
Otóż Julek znany jest w rodzinie z tego, że ma genialną pamięć. Wystarczy coś raz mu powiedzieć, przeczytać a od razu to zapamiętuje.
Wczoraj wracając z przedszkola mówi: Mamusiu, a dzisiaj przygotowywaliśmy się do Jasełek. 
Ja: Tak? A ty masz jakąś rolę?
Julek: Tak, jestem farmerem.
Ja: Kim??
Julek: Farmerem.
Ja: Kochanie, a może pasterzem a nie farmerem?
Julek: ta, tak, pasterzem :)
Ja: a jaki tekst mówisz?
Julek: "jestem ubogim pasterzem..."
Ja: a dalej?
Julek: a dalej nie pamiętam
:)
Widać ma pamięć dobrą ale... krótką :)

 
A tak jeszcze w duchu świątecznym.
Kiedyś przeczytałam taką o to anegdotkę.
Mamusia pyta się córeczki co robiła dzisiaj w przedszkolu. Mała odpowiada, że uczyli się kolędy.
Mam dopytuje: a jaka to kolęda?
Córeczka: o krówce.
Mama przeszukując w swojej głowie kolędy i nie znajdując żadnej o krówce pyta: a jak "leci" ta kolęda?
Córeczka: no jak to jak? Śpiewajcie i grajcie MUUU, małeMUUU, małeMUUU
:)

p.s. dzisiaj okazało się, że będzie nie ubogim farmerem, ani ubogim pasterzem a biedny gospodarzem.. W dniu przedstawienia okaże się, że jest Józefem albo może nawet krówką u żłóbka ;)

jak Julek ścianę przyozdobił...

Właśnie skończyłam na GG rozmową ze znajomym i tak od słowa do słowa, zeszło co dzieci potrafią zmajstrować. 
Otóż przypomniała mi się pewna sytuacja, w której głównymi  bohaterami  byli: Julek i ściana w naszym mieszkaniu.
Kilka tygodni temu, zajęta zabawianiem Tolinki a może i próbą ugotowania obiadu jednocześnie ,moje starsze dziecię cichutko bawiło się resorakami. Po jakiejś chwili zorientowałam się, że jest za cicho... Kto ma dzieci ten wie, że taka cisza nie wróży nic dobrego. 
Odwracam się i widzę, że Królewicz jeździ autkiem po ścianie, jedynej w naszym mieszkaniu na której nie ma tapety, a jest w kolorze delikatnej jasnej lawendy. Sto razy go prosiłam, żeby tak nie jeździł  a ten znowu swoje. Podeszłam więc bliżej, coby zejść do poziomu oczu dziecka i powiedzieć co o tym myślę (hehe , wpływ superniani ;))
Pytam: Synek, co TY ROBISZ? W zasadzie głupie pytanie, skoro znam na nie odpowiedz-pomyślałam. A otóż odpowiedź nie padła- jeżdżę po ścianie autkiem. Odpowiedz brzmiała: Rysuje autkiem po ścianie.
Patrzę się na tą cholerną ścianę i faktycznie, jak wół narysowana wielka litera T. Z rozbrajającą szczerością wyznał, że to dla Tatusia bo to przecież T jak Tatuś. Pomyślałam tylko- no Tatuś jak wróci z pracy to na pewno baaardzo się ucieszy. Gwoli ścisłości, "literka" ma prawie metr wysokości i kilkakrotnie została poprawiana czarnym lakierem autka dla lepszej widoczności.
Ale to nie koniec. Ponieważ T było dla tatusia to i dla mamusi musiało też coś być. Oszołomiona umiejętnościami pisania mego syna, zerkam na prawo, ciut niżej literki i oczom mym ukazuje się kwiatek z pięcioma płatkami i łodygą. Tak się złożyło, że gdy podeszłam do Julka zobaczyć co robi to właśnie rysował tego kwiatka. I z głosem pełnym żalu wyznał, że nie zdążył do tego kwiatuszka dla mnie dorysować jeszcze listka... 
Powiedziałam mu: to  dorysuj :)  Dorysował :)
Zobaczyć wtedy  radość na twarzy mojego dziecka- BEZCENNE

p.s. o tym listku to Tatuś się dowie czytając tego bloga :) Kochanie - sam rozumiesz-jak mogłam mu odmówić? ;)

środa, 5 stycznia 2011

sen moich dzieci - czyli masakra nocą :) cz.2 - Tolinka

Tym razem podzielę się tym co przechodzę co noc z Tolinką.

Pierwsza noc Tolinki u mego boku jeszcze w szpitalu.
Leżałam plackiem po CC - nie wolno mi było nawet na centymetr podnieść głowy. Wenflon w ręce, kroplówka, cewnik (na krótko na szczęście), wszechogarniający ból po cięciu i ból w płucach od leżenia. Do tego gustowna szpitalna koszula w  wyjątkowo twarzowym spranym kolorze turkusowo- zielonkawym, która w połączeniu z moją twarzą sprawiała, że wyglądałam jakbym zaraz miała umrzeć ;) No i ten uwodzicielski dekolt do pępka...
Ból bólem ale ja- twardzielka chciałam na noc mieć Tolinkę przy sobie. W głupim uporze wytrwałam do 1ej w nocy i pojękując z bólu, roniąc łzy dryndnęłam dzwoneczkiem po pielęgniarkę noworodkową. Przyszła po chwili. Łamiącym się głosem poprosiłam, żeby zabrała Malutką do sali noworodków bo nie daję rady. Ona popatrzyła na mnie z politowaniem myśląc zapewne (się porwała z motyką na słońce! wiadomo, że po cięciu żadna w pierwszej  nocy nie wytrzymuje...). I zabrała Pączka :( No wtedy to się poryczałam! Gdyby jeszcze mała płakała, a ja nie miałabym sił ją uciszyć to jeszcze, ale Ona słodko sobie spała, nawet jeść nie chciała a ja się poddałam.
Na drugi dzień z samego rana wzięłam się w garść i postanowiłam, że tej nocy Tolinka śpi ze mną. Przywieziono mi ją po kąpieli, całą przecudnie pachnącą oliwką Hipp'a, ciasno zawiniętą w becik, śpiącą, z komunikatem: "dziecko jest wykąpane i nakarmione". No super! -pomyślałam. - to ciekawe kiedy u mnie ma ruszyć laktacja, jak mała znowu nakarmiona sztucznym mlekiem bez moje wiedzy i zgody...
Nic to. Położyłam ją koło siebie i patrzyłam na nią aż sama zasnęłam.Mała przespała jednym ciągiem od 22 do 7 rano. CUD- pomyślałam i czym prędzej zadzwoniłam do męża zakomunikować mu radosną wiadomość :). Kolejna noc w szpitalu- Tolinka śpi jak susełek. W końcu wyszliśmy do domu i cuda się skończyły...

Od chwili powrotu do domu po dziś dzień (minęło 5 miesięcy) moje dziecię gdyby mogło nie spałoby w ciągu dnia wcale a w nocy na raty. W dzień Gwiazda spała i śpi nadal 1-2 razy po ok15 minut! I nie żeby w łóżeczku a właściwie w łóżku (po doświadczeniach z synkiem łóżeczka nawet nie skręcaliśmy :)),  o nie. Śpi tylko na mnie w chuście przy muzyce M.Bajora puszczanej z telefonu... I tak łażę po pokoju dwa kroki w przód , dwa kroki w tył a ona śpi. Po 15 minutach budzi się i jeśli sądzicie, że jest marudna, niedospana to jesteście w błędzie! Budzi się świeżutka, rześka niczym pierwiosnek, z uśmiechem od ucha do ucha :) Się wyspała dziewczyna, a jak!
Po południu jest powtórka przy czym czasem tylko wisi w chuście ale nie zaśnie.
Wieczorna kąpiel jest obowiązkowa, żeby sobie zakodowała w tej słodkiej główce że po kąpieli idzie się spać i to na dłuuugo!
Tak, po kąpieli zazwyczaj pięknie je i zasypia, z tym że nigdy nie wiem kiedy Jej Wysokość się przebudzi. Może to być za 10 minut a może za 4 godziny.
Po doświadczeniach z Julkiem, w spokoju aczkolwiek lekko zniecierpliwieni czekaliśmy na magiczny koniec 3 miesiąca. Głęboko wierzyliśmy, że noce staną się bardziej znośne. Nadszedł wymarzony czas i Tolinka nagle zaczęła spać po 4-5 godzin, budziła się na karmienie i zasypiała. Niestety ten czas błogości trwał niezwykle krótko bo jakiś tydzień, może półtora. Po tych dniach jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko wróciło do stanu wyjściowego a nawet było jeszcze gorzej. Mała zasypia wyłącznie bujana na wielkiej poduszce, w tle obowiązkowo musi szumieć włączona suszarka. Po kilkunastu minutach bujania w sumie 10 kilowego już na dziś dzień pakuneczku ręce mam długie do ziemi, miejsce po cięciu boli jak diabli i generalnie mam dość. Ale Mała śpi. Nie mija pół godziny - pobudka, ssanie, spanie. wychodzę z sypialni, idę zjeść kolację. Jeszcze nie zdążę przełknąć kęsa już słyszę wrzask. Znowu do pokoju, znowu bimbał do paszczy, 3 pociągnięcia i śpi. Kolejne podejście do posiłku- ufff udało się zjeść, piję herbatę- znowu ryk, znowu to samo. Od 20 do 23ej chodzę do niej po 3-4 razy, w końcu rezygnuję i kładę się obok spać. Od tej chwili do rana budzi się ze 6 razy, przy czym zdarza się, że gdy przebudzi się o 23-ej to zasypia dopiero o 2, 3 czasem nawet o 5 nad ranem... Żyć nie umierać! Już się nawet naszej ulubionej, cudownej  pani pediatry pytaliśmy, czy jest "COŚ" na sen dla dziecka a ona tylko na nas popatrzyła i z uśmiechem odparła : "nie ma" My: "no ale czy to normalne, żeby takie malutkie dziecko tak mało spało?!" Ona: "mieści się w granicach normy, widać ten typ tak ma :)"  Popatrzyliśmy się na siebie z mężem z niedowierzaniem. Pani doktor dodała, żebyśmy się specjalnie nie nastawiali na zmianę z wiekiem bo widać Tolinka nie potrzebuje dużo snu i kropka. I w tym momencie załamaliśmy się kompletnie...
Jak będzie? Czas pokaże. Teraz już nasłuchuję bo pewnie ryk ranionego bawołu już się przygotowuje aby wydostać się z cudownych anielskich usteczek mego dzieciątka.


Po kilku miesiącach gdzieś wyczytałam, że to normalne że dzieci przesypiają pierwsze noce swego życia bez pobudki. Dzieje się tak, ponieważ w ich maleńkich ciałkach nadal  obecny jest hormon mamy, który tak pięknie je relaksuje i usypia. Szkoda, że ten cudowny hormon zanika tak szybko :(
 Maleńka Tolinka... Jak słodko śpi - jak śpi ;)

wtorek, 4 stycznia 2011

sen moich dzieci - czyli masakra nocą :) cz.1 - Julek

"Za dzieci ludzie płacą ogromną cenę każdego dnia
- i nie może to kosztować mniej.
Dlaczego, kiedy zbyt szybko zasną,
ty budzisz się w środku nocy 
i sprawdzasz, czy u nich wszystko w porządku? 
Ceny tej ciągłej troski i zmartwień
nie można porównać nawet w połowie
z ogromem radości i szczęścia,
które daje ci ich mały pocałunek."
   
     Edgar Guest (1881-1959)


Zacznę od opowieści o moim 5cioletnim już synku.
Dziecię moje z założenia miało spać w łóżeczku w naszej sypialni. Pierwsza noc w domku. Łóżeczko pachnące nowością, śliczna pościel w delikatne niebieskie paseczki. Odkładam synka do łóżeczka i siedzę nad nim wpatrzona jak sroka w gnat. Siedzę a właściwie stoję 15 minut, pól godziny godzinę i aż się boję odejść bo a nuż coś złego mu się stanie. Tyle się naczytałam o śmierci łóżeczkowej niemowląt! Mąż nakłania mnie, żebym sama kładła się spać i kładę się ale za żadne skarby zasnąć nie mogę- z nerwów. Co chwila podchodzę sprawdzić czy mały oddycha. I tak przedreptałam całą noc. Mąż stwierdził, że może trzeba Małego wziąć do naszego łóżka - jeśli dzięki temu w końcu zasnę... I tak zrobiłam :) Dość powiedzieć, że Mały Ludek zagościł w naszym łóżku na baaaardzo długo.
Julcio rósł wedle skrótu SSS czyli ssanko, sranko, spanko ( sama ukułam sobie ten skrót na własne potrzeby). No może prawie bo w innej koleności...
Otóż Mały pięknie ssał (i równie pięknie przybierał na wadze) tylko podczas tego jedzonka robił kupkę. I tu w nocy stawałam przed dylematem - pozwolić mu spać dalej (z kupskiem w pieluszce narażając go na odparzenia) i samej przymknąć choć na chwilę oko czy przewijać ale rozbudzić? Wygrywało dobro pupki dziecka. Najdelikatniej jak potrafiłam odkładałam synka na przewijak. Tylko dotknął pleckami podłoża oczy już były otwarte - a oczy ma naprawdę wielkie:). Z paszczy wydobywał się potworny ryk wybudzający wszystkich w promieniu kilometra. W tempie ekspresowym zmieniałam pieluszkę, nie rzadko również śpiochy zalane lekko nadtrawionym mlekiem i za każdym razem żywiłam głupią nadzieję, że Mały zaraz zaśnie.
O ja nieszczęsna! Nic takiego nie miało miejsca. Julek wybudzał się totalnie i trzeba było znowu go usypiać. Usypiać oczywiście na rękach i bujać- nie ma to tamto! Mąż wymiękał bardzo szybko, stwierdzając że musi rano wstać do pracy. Noszenie na rękach i bujanie wykańczało mnie do cna. Ułatwiłam sobie robotę wchodząc na łóżko i rytmicznie podskakiwałam na materacu - nie zła paranoja myślicie:) Ale skutkowało. Po pół godzinie dryndania zasypiał a ja z nim. Szkoda tylko, że moje dziecię jadło w nocy równiutko co półtorej godziny. Licząc czas od zakończenia jedzenia, który spędziłam na przewijaniu, przebieraniu i usypianiu a trwało to ok.45 minut  na sen zostawało mi jakieś 40 minut. Po tym czasie Mały się budził na kolejne karmienie i zabawa zaczynała się od początku.
W ciągu dnia spał nawet 3 godziny jednym ciągiem ale ... tylko na spacerze. Mimo zimy bujałam się z wózkiem po osiedlowych alejkach, żeby tylko się dotlenić i aby moje uszy odpoczęły od wrzasku. Oczywiście mogłam ewentualnie walnąć się na parkową ławkę i zapewniam, że od razu zasnęłabym snem sprawiedliwego ale: a) albo ktoś by mi to dziecko ukradł  b) albo zgłosił na policję czy do opieki społecznej, że jakaś szurnięta laska śpi na ławce a obok stoi wózek z dziecięciem. Sami rozumiecie, że nie chciałam aby przytrafiło mi się ani jedno ani drugie :) I tak dzięki rwanym nockom wyglądałam jak zombie.

Wszyscy znajomi posiadający już dzieci pocieszali nas, że tak jest tylko przez pierwsze 3 miesiące, potem będzie już tylko lepiej. Ani ja ani mój mąż w to nie wierzyliśmy. Mijały tygodnie, ja półżywa czekałam na koniec trzeciego miesiąca jak na zbawienie. I oto, po ok 90 dniach istnej masakry moja ukochana latorośl zasnęła niczym Aniołek i obudziła się w nocy tylko 2 razy! Boże, jaka ja byłam szczęśliwa! Stało się tak, jak mówili doświadczeni rodzice:) Od tamtej chwili Julek budził się przez jakiś czas 2 razy , później raz aż osiągnęłam spektakularny sukces trwający do dziś dnia. Mój synek śpi nieprzerwanie 12 godzin :)!
Śmieję się,że mogłabym w nocy pojechać do rodziny do Kielc, nagadać się  z kuzynkami i wrócić do domu a moje dziecko nawet by o tym nie wiedziało:)

Po 4 latach od narodzin Julka zaszłam w ciążę z Tolinką. Oboje z mężem snuliśmy marzenia, że to drugie dziecko poda się na nas śpiochów i będzie spało jak suseł albo przynajmniej będzie tak jak z Julkiem ale na pewno nie gorzej. Jacyż byliśmy naiwni...
Ale o tym w kolejnej części o śnie moich dzieci- czuli masakra nocą :)

 Pierwsza noc w domku - to wtedy tak nad nim stałam ;)